|
Gazeta Festiwalowa "Na horyzoncie", nr 3
26 lip 2014
O wyższości kobiet nad mężczyznami, okrucieństwie, które nie pozwala otworzyć oczu, i o szukaniu szczęścia w codzienności opowiada Reha Erdem, który podczas T-Mobile Nowe Horyzonty będzie miał przegląd swoich filmów i wykład mistrzowski.
Rozmowa z Rehą Erdemem, tureckim reżyserem, gościem festiwalu.
26 lipca 14
Próbujemy wyjść ze sfery intencjonalnej – mówią twórcy „Owcy”, startującej w Międzynarodowym Konkursie Nowe Horyzonty.
Rozmowa z Marianne Pistone i Gilles’em Deroo.
więcej
Marta Rosół: „Owca” jest Waszym pierwszym filmem pełnometrażowym, wcześniej realizowaliście krótsze formy. Czy większy projekt to dla Was wyzwanie?
Gilles Deroo: Nie, zachowywaliśmy się podobnie jak przy krótkim metrażu. Od początku mieliśmy pomysł na ten film. Chcieliśmy go zrealizować w prosty sposób.
Marianne Pistone: Każda opowieść musi wybrzmieć. Czasami filmy muszą być krótkie, bo tego wymaga historia.
„Owca” podzielona jest na dwie różne części. Skąd pomysł na taką budowę?
M.P.: – W filmie ważna była trasa, przebieg historii i jej ostre rozgraniczenie na dwie części. To był pomysł na film. Świat miał się przechylić na drugą stronę.
I to zrobił, a w dodatku zabraliście nam głównego bohatera.
G.D.: – O to chodziło. W pierwszej części poznajemy postać, przyzwyczajamy się do niej. Druga część to doświadczenie jej nieobecności.
Duża część krytyków dostrzega w „Owcy” cechy cinéma vérité. W pierwszej części można się z tym zgodzić, z drugą mam wątpliwości.
M.P.: – Filmując, nie zajmujemy się gatunkami, nie nazywamy tego. Kręciliśmy film z perspektywy psa towarzysza Owcy. Kamera była mu wierna, zawsze gdzieś obok, śledziła każdy jego krok. Stąd ten realizm. Ale po ostrym cięciu wszystko się burzy. Odchodzimy od wymiaru ludzkiego, od języka. Chcemy wniknąć w mroczne sfery, te mniej uporządkowane i bardziej święte.
Święto pojawia się w filmie, i to w kluczowej, środkowej części. Czy to miał być swego rodzaju moment graniczny?
G.D.: – Święto jest związane z formą karnawału i jego funkcją – odwróceniem porządku, zburzeniem harmonii.
M.P.: – Odczuliśmy, że za rozpasaną zabawą w grupie zawsze kryje się możliwość przewartościowania. To jest jak orgazm, który wzmaga się, osiąga apogeum i opada. Taka jest też funkcja zabawy, po niej następuje oczyszczenie z przemocy, która jest czymś immanentnym w człowieku.
Jest scena, która budzi pewien niepokój: kiedy rodzina Owcy pluje mu w twarz.
G.D.: – Często zwracamy uwagę na tę scenę, bo pierwsza odchodzi od realności. Jednak dla nas była ona czymś niewinnym. Nakręciliśmy ją, przypominając sobie dzieciństwo. W filmie plują dorośli.
M.P.: – Niewinność staje się sadystyczna.
Wytrąca widza z równowagi.
M.P.: – Wielu widzów czuje się niezręcznie, oglądając tę scenę. To dla nas niespodzianka. Możemy dodawać intelektualne interpretacje, ale my od początku widzieliśmy ją jako obraz filmowy. Filmując, widzieliśmy twarze, usta, ślinę, a niekoniecznie jakieś idee.
Czyli interesuje Was bardziej obrazowanie?
G.D.: – Próbujemy wyjść ze sfery intencjonalnej. Próbujemy pozbyć się scenariusza, nie chcemy niczego sobie narzucać. Proces tworzenia, jak i sam film, redukujemy do czegoś prostego.
Rozmawiała Marta Rosół
26 lipca 14
Na plakacie filmu Juliena Temple’a o Joem Strummerze można było przeczytać, że to najlepszy film muzyczny w historii. Florian Habicht właśnie podbił stawkę.
więcej
„Pulp: film o życiu, śmierci i supermarketach” Floriana Habichta zaczyna się jak relacja z koncertu, profesjonalnie sfilmowana, doskonale oddająca energię muzyki, ale jednak niezbyt odkrywcza. Mogłoby to dalej toczyć się tym rytmem i pewnie nikt nie miałby pretensji, ale reżyser porzuca utarte szlaki. Kto dwa lata temu we Wrocławiu widział jego przedziwną „Love Story”, ten wcale się tą woltą nie zdziwi. W „Pulp” prosto ze sceny wielkiego koncertu Habicht przenosi nas do wnętrza snu charyzmatycznego frontmana grupy Jarvisa Cockera, a potem wyrusza z kamerą na brzydkie, szare ulice Sheffield. To właśnie stąd pochodzą członkowie formacji powstałej pod koniec lat 70. Na początku lat 90. popłynęła z britpopową falą ku sukcesom, żeby zaraz potem rozleźć się w szwach. W 2012 roku muzycy pożegnali się z publicznością w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło. Przy okazji pozwolili Habichtowi nakręcić film.
„Pulp” to opowieść o zwyczajnych ludziach, takich jak z piosenki „Common People”. Największy ich przebój jest kluczem do historii grupy. Habicht na ulicach Sheffield zaczepia skwaszoną staruszkę, nieustannie poprawiającą włosy dziewczynkę i rozemocjonowane nastolatki z imieniem „Jarvis” na bieliźnie. Oglądamy galerię przedziwnych, cudownych postaci, wzruszających, zabawnych, brzydkich i pięknych. Jakimś cudem przed kamerą udało się zachować ich naturalność.
Do twórczości Pulp Habicht nie ma czołobitnego stosunku. Ich muzyka komuś przywraca siły, dla innego jest przedmiotem akademickich analiz, ale też umilają czas rzeźnikom, którzy piłują świńską tuszę na targowisku. Taka lekkość świetnie pasuje do muzyki Pulp – poczucie humoru zawsze odróżniało ich od britpopowej zgrai.
Muzyków grupy reżyser traktuje dokładnie tak samo jak mieszkańców Sheffield. Wszyscy co do jednego są zwyczajni – nawet rozgrzewający sny nastolatek Jarvis, który aksamitnym głosem wyśpiewuje erotyczne wyznania i tańczy tak, że popisy Miley Cyrus wydają się co najwyżej podskokami małej dziewczynki.
Jeśli jesteście zwyczajnymi ludźmi i żałujecie, że nie jesteście odrobinę bardziej niezwykli, zobaczcie ten film koniecznie. „Pulp” raz na zawsze wyleczy was z kompleksów.
Iwona Sobczyk
„Pulp: film o życiu, śmierci i supermarketach”
Dziś, godz. 13.15, Kino NH 8
Jutro, godz. 10.15, Kino NH 8
26 lipca 14
Trzeba być szaleńcem albo geniuszem, żeby nakręcić taki film jak „Dystans”. To z pewnością jedna z najbardziej oryginalnych propozycji w programie tegorocznego festiwalu.
więcej
„Dystans” jest jednym z tych filmów, które mogą narobić w głowie niezłego bałaganu. Przez prawie półtorej godziny będziecie się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi i kim, u licha, jest facet, który to nakręcił.
Przynajmniej na to ostatnie pytanie można odpowiedzieć. „Dystans” to drugi film Hiszpana Sergia Caballero, dyrektora słynnego, poświęconego muzyce elektronicznej i multimediom festiwalu Sónar, muzyka, artysty konceptualnego i reżysera pracującego według dość specyficznej metody. Zaczyna od tworzenia obrazów, scenariusz pisze na końcu. Korzysta ze znanych konwencji.
Bohaterami debiutanckiego „Finisterrae” były dwa znużone nieśmiertelnością duchy, spragnione ziemskich przyjemności. W „Dystansie” mamy trzech zbirów najętych do wykradzenia tajemniczego przedmiotu. Historia tu opowiedziana rozgrywa się na tle nierzeczywistego, surowego pejzażu. Wydaje się, że w zbliżeniu zobaczymy maźnięcia pędzlem. Zbiry to trzy karły porozumiewające się telepatycznie po rosyjsku: psychopata, komunista i ponurak. Jeden utrzymuje telepatyczną łączność z seksowną krupierką z Las Vegas.
Jest też opętany matematyk, gadające wiadro i sporo martwych zajęcy. Te ostatnie pojawiają się w filmie nieprzypadkowo. Caballero nawiązuje do słynnego performance’u Josepha Beuysa „W jaki sposób wyjaśnić obrazy martwemu zającowi?”.
U Beuysa artysta miał twarz oklejoną miodem i płatkami złota, u Caballero twarz pokrywa błoto. Zając w obu przypadkach jest tak samo martwy i rozumie z szeptanych do niego słów tyle samo, co widz starający się racjonalnie zinterpretować „Dystans”.
Iwona Sobczyk
„Dystans”
Dziś, godz. 19.15, Kino NH 9
Jutro, godz. 10.15, Kino NH 9
26 lipca 14
„33 – tyle obrotów w ciągu minuty wykonuje duża płyta, kręcąc się na gramofonie” – to pierwsze słowa, jakie padają z ust narratora tego niezwykłego dokumentu.
więcej
Nieprzypadkowo, bo winyl to trzeci, niemal równorzędny bohater filmu Grzegorza Brzozowicza. Zaraz po Rosławie Szaybo i Stanisławie Zagórskim, znakomitych grafikach, którzy w dużej mierze właśnie dzięki projektom okładek płyt gramofonowych zrobili zawrotne kariery. Mieli okazję współpracować z gwiazdami. Aretha Franklin, The Rolling Stones, Janis Joplin, The Velvet Underground, Judas Priest – lista nazwisk jest imponująca. Pobudza wyobraźnię i uzmysławia, jakim poważaniem cieszyli się polscy artyści. Choć w kraju, poza grupą pasjonatów i znawców, nie byli tak bardzo znani.
Zagórskiego i Szaybo łączy wiele. Począwszy od roku urodzenia, przez studia, barwne warszawskie życie, artystyczne fascynacje, po decyzję o emigracji i modelowe kariery na Zachodzie. Ważna w tym była łącząca ich przyjaźń, w pewnym momencie wystawiona na próbę czasu. Stanowi ona klamrę narracyjną filmu Brzozowicza. Dokumentu, który w dużej mierze wykorzystuje formułę „gadających głów”, przeplatając wywiady materiałami archiwalnymi z lat 60. i 70.
Oglądając „Przyjaciół...”, można odnieść wrażenie, że reżyser miał wyjątkowo wdzięczne zadanie. Zarówno Szaybo, jak i Zagórski ze swadą i poczuciem humoru opowiadają o sobie, co rusz wyciągając kolejne anegdotki. Te z Warszawy, jak i spotkań z Arethą Franklin czy o oglądającym dolara z dwóch stron Micku Jaggerze.
Kuba Armata
„Przyjaciele na 33 obroty”
Dziś, godz. 13.00, Kino NH 6
Jutro, godz. 19.00, Kino NH 6
26 lipca 14
Ponad 55 tysięcy przejechanych kilometrów, 84 odwiedzone miejscowości oraz 231 projekcji i spotkań – projekt Polska Światłoczuła dociera z polskimi filmami do miejsc w kraju pozbawionych stałego kina.
więcej
Polska Światłoczuła powstała z inicjatywy Doroty Kędzierzawskiej i Artura Reinharta, których celem stała się niestandardowa promocja najnowszych, a w kilku wypadkach także klasycznych dokonań polskiej kinematografii. W samochodzie wyposażonym w ekran, projektor i sprzęt nagłaśniający ekipa projektu dociera z rodzimymi filmami do małych miejscowości, zamieszkanych przez kilkuset, a czasem kilka tysięcy ludzi. W ten sposób w najodleglejszych zakątkach kraju można było obejrzeć niemal premierowo m.in. „Idę”, „W ciemności”, „Obławę”, a jeszcze przed oficjalną dystrybucją „Inny świat” czy „Powrót Agnieszki H.”. Ważnym punktem spotkań jest rozmowa publiczności z jednym z twórców obrazu. Bywa nim aktor, producent, operator, reżyser. W Polsce Światłoczułej uczestniczyły takie sławy, jak Agnieszka Holland, Robert Więckiewicz, Danuta Szaflarska czy Arkadiusz Tomiak.
Przez trzy lata Polska Światłoczuła zdobyła sympatię publiczności i artystów, którzy chętnie wspierają ją swoją obecnością.
PaT
26 lipca 14
O kasetach wideo, piractwie i tłumaczeniach rozmawiamy z Krystianem Kujdą – kolekcjonerem oraz jednym z członków pomorskiego kolektywu VHS HELL
więcej
Patryk Tomiczek: Rok temu szukałem dla Ciebie VHS-ów w likwidowanej wypożyczalni wideo. Z trzech tysięcy kaset wybrałeś jedynie pięć. Skoro nie wszystko, to co Cię interesuje?
Krystian Kujda: Poszukuję głównie filmów klasy B sprzed 1993 roku. Interesują mnie tytuły z początków istnienia rynku wideo, kiedy pojawiało się u nas wiele świetnych produkcji. Potem rynek trochę okrzepł i wszedł w bardziej profesjonalny etap. Wówczas wielu dystrybutorów padło i zostali wyłącznie najwięksi gracze. Zmieniły się także oczekiwania widzów, którzy coraz bardziej byli zainteresowani nowościami i trudniej było ich zadowolić filmami sprzed lat.
Filmy na kasetach rzadko pochodziły z legalnych źródeł.
– Piraci często kupowali filmy za granicą, chałupniczo dogrywali do nich głos lektora. Działo się to w czasie, gdy dystrybutorzy z głównego obiegu inwestowali duże pieniądze, jeździli po licencje na targi do Cannes czy USA. Między tymi dwoma obiegami istniała jeszcze szara strefa tworzona przez firmy krzaki, które rozprowadzały filmy po wypożyczalniach, przedstawiając fałszywe licencje. Cierpieli na tym właściciele kontrolowani przez walczącą z piractwem Agencję Rapid, która konfiskowała nielegalne kasety.
Jaki był zasięg tych firm krzaków?
– Biuletyn „Video komfort” publikował nawet spis firm krzaków. Wprawdzie była długa, jednak często firmy działały lokalnie. Jakość ich filmów też nie była najwyższa. Część z nich pochodziła z Niemiec lub Anglii i zdarzało się, że w tle filmu słychać było dubbing, na który naniesiony był głos polskiego lektora.
Masz kilka wydań jednego tytułu?
– Tak. Nie ma ich wprawdzie zbyt wiele, bo nawet piraci nie chcieli dublować kaset już wydanych. Chyba że był to blockbuster, jak „Terminator” czy „Tańczący z wilkami”. Przy tak nośnych tytułach zdarzało się, że nawet legalni dystrybutorzy bazowali na fałszywych licencjach.
Jak to?
– Dystrybutor Video Rondo wydawał magazyn „Video recenzje”, w którym znajdowała się rubryka „Tajemnicze dublety”. Przedstawiano w niej filmy dystrybuowane przez kilka firm, z których tylko jedna miała oryginalne licencje.
Po co w czasach formatów wysokiej rozdzielczości oglądać filmy zapisane na niedoskonałych taśmach?
– Pierwszy powód jest banalny: duża część filmów nigdy nie będzie wydana na innym nośniku. Drugi to głos lektora i tłumaczenia. Te dwie rzeczy od początku lat 90. bardzo się u nas zmieniły. Na początku tamtej dekady lektorzy kaleczyli język, a poziom tłumaczeń był gorszy niż teraz.
Możesz podać jakieś przykłady niepoprawnego tłumaczenia?
– Mój ulubiony pochodzi z pokazywanego na T-Mobile Nowe Horyzonty „Gliniarza samuraja”. Jest w nim scena, w której mężczyzna goni z pistoletem kobietę, a my słyszymy, jak krzyczy po angielsku: „Gdziekolwiek się ukryjesz i tak ciebie znajdę”. Lektor spokojnym głosem czyta: „Gdzie byłaś? Martwiłem się o ciebie…”.
Rozmawiał Patryk Tomiczek
26 lipca 14
Nakręcone zeszłej jesieni w londyńskim Alexandra Palace widowisko „Björk: Biophilia Live” śrubuje poziom Międzynarodowego Konkursu Filmy o Sztuce na najbliższe lata.
więcej
W tle 24-osobowy chór, wokół pomagierzy za konsoletami i miniorkiestra z instrumentami, jakich nie ma w podręcznikach do muzyki. Na środku malutka postać w opalizującej od reflektorów peruce. Wyobraźmy sobie, że pod nogami nie ma błota oraz że napierający tłum nie próbuje skompresować naszego ciała. Ustalmy: nawet jeśli widzieliśmy już tę islandzką czarodziejkę na żywo, zadzierając głowę w stronę oddalonej sceny, czyż nie cudownie byłoby odświeżyć to wspomnienie w wysokiej rozdzielczości?
Nick Fenton i Peter Strickland jako jedni z nielicznych zarejestrowali performance Björk, która wielokrotnie prosi o nienagrywanie występów, zachęcając do zabawy na żywo, a nie przed ekranem cyfrówki. Ich materiał, o który zabiegają liczne festiwale, jest mało nowohoryzontowy, bo jest ekskluzywnym, można by rzec – projektem o multipleksowym potencjale.
Nie trzeba do tego filmu przekonywać, bo tylko Björk potrafi śpiewać o płytach tektonicznych przy dźwiękach transformatora Tesli, sprawiając, że można do tego tańczyć. To widowisko, na którym każdy fan chciałby się znaleźć, a w kinie można poudawać, że się na nim jest.
Natalia Kaniak
„Björk: Biophilia Live”
Dziś, godz. 15.45, Kino NH 1
Jutro, godz. 19.00, Kino NH 1
26 lipca 14
Lester świetnie strzela i potrafi sam przeżyć w lesie. Wzruszają go pluszowe zwierzątka. Gdy mu na kimś zależy, potrafi być hojny. Gdyby tylko nie ta fatalna skłonność do nekrofilii!
więcej
Z rosnącego w zastraszającym tempie tłumu hollywoodzkich gwiazdorów, którzy zapragnęli stanąć po drugiej stronie kamery, James Franco jest postacią najbardziej frapującą. Gdyby zapragnął korzystać z popularności i kręcić filmy dla mas, mógłby pewnie spędzać sobotnie przedpołudnia na odkurzaniu swoich Oscarów. Tymczasem on woli eksperymentować jak we „Francophrenii” albo brać się za materiał, którego inni się bali. „Dziecię boże” to najmniej filmowa z powieści Cormaca McCarthy’ego ze skomplikowaną strukturą narracyjną i bohaterem, w którego towarzystwie nie ma się ochoty spędzić pięciu minut. Franco zekranizował ją wiernie.
Pamiętacie granego przez Ryana Goslinga Larsa z filmu Craiga Gillespiego – poczciwca zakochanego w gumowej lali? Jeśli on był Dr. Jeckyllem, to Lester Ballard jest Mr. Hyde’em. To wioskowy głupek. Powinien być wyposażony w kijek, ale że mieszka na amerykańskiej prowincji, może wymachiwać strzelbą. Czasami przypomina skrzywdzonego chłopca, a czasami dzielnego pioniera, ale przez większość czasu po prostu sprawia, że żołądki widzów fikają kozły. To McCarthy, więc musi być trochę obrzydliwie i groteskowo. Franco z lubością te aspekty uwypukla, na przykład ozdabiając co bardziej szokujące sceny słodką muzyką albo rozgrywając je w oszałamiająco pięknych krajobrazach.
Główną rolę reżyser powierzył swojemu przyjacielowi Scottowi Haze’owi, który przygotowywał się do niej przez okrągły rok. Mieszkał w tym czasie w domku w lesie, przenosząc się również na jakiś czas do jaskini, odseparował się od ludzi, schudł i zdziczał. Opłaciło się. Haze sprawił, że wbrew samemu sobie od pogrążającego się w degeneracji i oddającego zbrodniom Lestera Ballarda nie można oderwać oczu. Kto wie, czy ta rola nie będzie dla niego przepustką do wielkich studiów? Hollywood uwielbia przecież przywracać urodę zeszpeconym przystojniakom.
Iwona Sobczyk
„Dziecię boże”
Dziś, godz. 22.15, Kino NH 7
28 lipca, godz. 12.45, Kino NH 1
3 sierpnia, godz. 10.15, Kino NH 9
26 lipca 14
Wang Bing, czołowy reprezentant chińskiego Ruchu Nowego Dokumentu, idzie z kamerą do zakładu psychiatrycznego pod Pekinem. Chce nakręcić tam dokument. Władze szpitala odmawiają.
więcej
Dziesięć lat później wyrusza do prowincji Junnan i spędza w ośrodku półtora miesiąca. Rejestruje prawie trzysta godzin materiału. Powstaje czterogodzinny film „Póki szaleństwo nas nie rozdzieli”. Znakomita większość z trwającego 228 minut dokumentu rozgrywa się przy gołych ścianach, w chłodnym, zdehumanizowanym wnętrzu chińskiego szpitala psychiatrycznego. Zanurza się w monotonnej codzienności pacjentów, którzy jedzą, śpią, przyjmują lekarstwa czy po prostu stoją. Wang nie daje nam chwili wytchnienia, czujemy się więźniami fizycznymi i duchowymi filmu, reżysera, a przede wszystkim szpitala. Niektórzy pacjenci spędzają tam dekady. Zaskakujące, jak wielu z nich wydaje się nie zdawać sobie sprawy z obecności kamery dokumentalisty. Zostawiając na boku kwestie polityczne, metaforę zakładu zamkniętego jako nieludzkiego systemu, a także wątpliwości pojawiające się podczas seansu o zasadność leczenia niektórych osób, nasuwa się pytanie, być może istotniejsze – gdzie są granice, których dokumentalista przekroczyć nie może? Gdzie kończy się prywatność jednostki, kiedy nie jest świadoma tej prywatności?
Łukasz Jakubowski
„Póki szaleństwo nas nie rozdzieli”
26 lipca, godz. 19.00, Kino NH 6
28 lipca, godz. 10.00, Kino KH 6
|
|
Moje NH
Strona archiwalna 14. edycji (2014 rok)
|