|
Gazeta Festiwalowa "Na horyzoncie", nr 10
02 sie 2014
– Kiedy zaczynałem pracę nad „Żoną policjanta”, wiedziałem, że to będzie film o przemocy domowej i zależnościach miłości. I że będą tam piosenki, lis i rozdziały – mówi Philip Gröning, którego najnowszy film pokazywany jest w sekcji Panorama.
Rozmowa z Philipem Gröningiem reżyserem „Żony policjanta”.
02 sierpnia 14
Reżyserki Rena Mundo Croshere i Nadine Mundo urodziły się na Farmie, największej komunie w USA.
Rozmowa z Nadine Mundo reżyserką „Amerykańskiej komuny”.
więcej
Magdalena Felis: Realizowanie filmu dla Ciebie i siostry było terapią, rozliczeniem z przeszłością?
Nadine Mundo: Najlepszym sposobem, żeby ukształtować swoje widzenie świata, jest poznanie swoich korzeni. Film był osobistą podróżą. Wróciłyśmy jako dorosłe, wyjeżdżałyśmy stamtąd jako dzieci. Poskładałyśmy obraz tego, kim jesteśmy, ale pomogło nam to też zrozumieć naszych rodziców, ich motywacje.
Co czułaś, kiedy przekroczyłaś próg ostatniego domu, który został na Farmie, kiedyś zamieszkiwanej przez półtora tysiąca osób i z tysiącami gości?
– To była dziwna plątanina uczuć, nie tylko smutek. Nasza rodzina tam się uformowała. Moi rodzice tam się pobrali, urodziłam się ja, moja siostra i nasz brat. Tylko tam byliśmy razem, bo po odejściu z Farmy rodzice się rozstali. Brat został z tatą, my z mamą. Mój świat przestał istnieć.
Kto najtrudniej zniósł powrót z utopijnej Farmy do współczesnej amerykańskiej rzeczywistości?
– Chyba każdy z nas przeżył to źle. Rodzina i komuna to było wszystko, co znałam. A teraz mieszkałyśmy w Kalifornii – to były antypody. Musiałyśmy nauczyć się od nowa zasad życia w społeczeństwie. Wszystkich oczywistych dla ogółu reguł. To było jak przeprowadzka do obcego kraju. Moja przyjaciółka, wychowana w jednej z pierwszych polskich rodzin buddyjskich, uważa, że powinien być rozpoznany syndrom Dorosłego Dziecka
Buddysty. Może również syndrom Dorosłego Dziecka Hippisa?
– (Śmiech). Może coś w tym jest. Zdecydowanie negatywne są skutki takiego wychowania, jak choćby indywidualność, którą poświęca się dla zbiorowości. Myślę, że nasi rodzice – mówię tu o wszystkich rodzicach z komuny – nie myśleli o tym, że jeżeli oni coś poświęcają, to my, dzieci, jesteśmy zmuszeni do tego samego. Moi rodzice nie mieli żadnej pozycji materialnej, pracowali dla dobra wszystkich, żyliśmy w biedzie. Nie wiem, czy zdecydowałabym się na podobne życie, mając swoje dzieci.
Ale jest coś w tym stylu życia, co wciąż Cię przecież pociąga.
– Zdecydowanie. I coś, za czym tęsknię. Na Farmie nauczyłyśmy się życia w zgodzie z pięknymi wartościami. W ubóstwie, wbrew ogólnemu konsumpcjonizmowi. W dodatku nasi rodzice nie traktowali tych zasad cynicznie – a cynizm jest bardzo wygodnym stylem życia.
A dlaczego wybrałaś akurat takie narzędzie jak kino, żeby opowiedzieć o swojej przeszłości?
– Bo tylko w ten sposób mogłam wykorzystać te kilometry filmów nagrywanych na Farmie. 16 mm, 35 mm, kolorowe, czarno-białe. Zarejestrowane wykłady guru Stephena Gaskina, wspólne tańce, medytacje, normalne życie na Farmie. Chciałam ożywić ten świat, przepuścić go przez swoją pamięć. Poszukać w tych archiwaliach marzeń moich rodziców. Spróbować je ocalić.
Rozmawiała Magdalena Felis
02 sierpnia 14
Rozmowa z Rafałem Syską autorem książki „Filmowy neomodernizm”.
więcej
Natalia Kaniak: Neomodernizm trwa i nie zanosi się, by szybko przeminął.
Rafał Syska: Ma już swoich klasyków, takich jak Sokurow czy Tarr. Uznani neomoderniści są traktowani jak gwiazdy, a sam styl powolnego kina ewoluuje.
Jak odróżnić dobre kino neomodernistyczne od swoistej „podróbki”?
– Gdy po raz pierwszy zobaczyłem „Dwadzieścia dziewięć palm” Dumonta, bez najmniejszych wątpliwości go odrzuciłem. Zyskuje on dopiero wtedy, kiedy zna się wcześniejsze obrazy reżysera. Często brakuje nam kontekstu. Neomodernizm wykształcił wyraźną filozofię swojego medium. Najważniejsze to zrozumieć założenia, z jakich wychodzą jego twórcy. O ile dawniej w kinie liczył się ruch i „dzianie się”, o tyle slow cinema stawia na trwanie. Jeżeli miałbym określić, co stwarza slow cinema dobrym, to byłoby to poszerzanie stylistyki o nowe środki.
Dlaczego tak wiele filmów neomodernistycznych powstaje w mniej rozwiniętych krajach?
– Rzeczywiście, istnieje taka prawidłowość. W Ameryce Południowej i Azji to przede wszystkim kwestia odrębnej koncepcji czasu. Ale nawet kino Dumonta, który jest Francuzem, rozgrywa się na prowincjach. Artyści bardzo często zamykają swoich bohaterów w pułapce trwania, w miejscach, gdzie czas płynie wolniej. Można tu chyba mówić o nawrocie do prymitywizmu. To kino w dużym stopniu antycywilizacyjne.
Potrzeba mu nowej widowni?
– Z całą pewnością musi się ona z nim oswoić.
Neomodernizm, podobnie jak francuski neobarok to terminy polskie, które nie istnieją w nazewnictwie zagranicznym.
– To, co nazwałem neomodernizmem, znane jest również jako kino nowohoryzontowe, slow cinema czy kino kontemplacyjne. W każdym z tych terminów chodzi o trochę co innego, jednak kanon twórców pozostaje ten sam. Ani widz, ani reżyserzy nie powinni przywiązywać się do tych teorii, bo mają one jedynie pomóc nam w odnalezieniu się w kinie najnowszym.
Rozmawiała Natalia Kaniak
02 sierpnia 14
– Mam poczucie, że tutaj naprawdę potrafi się docenić dobre kino – mówi Carole Horst o Międzynarodowym Festiwalu Filmowym T-Mobile Nowe Horyzonty.
Rozmowa z Carole Horst dziennikarką „Variety”.
więcej
Kuba Armata: Przyjechała Pani do Wrocławia po raz drugi. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty przyciąga?
Carole Horst: Zdecydowanie. Dla amerykańskich dziennikarzy to świetna okazja, by być na bieżąco z kinem europejskim i przyglądać się temu, jak rozwijają się kinematografie krajów Europy Wschodniej. Mogę też przekonać się, co ciekawego dzieje się obecnie w kinie polskim. To dla mnie też dobre miejsce, by „złapać” filmy, które przeoczyłam na innych dużych festiwalach.
Dużo przez ten rok się zmieniło?
– Wciąż duże wrażenie robi na mnie organizacja festiwalu. Z perspektywy widza bardzo komfortowy jest system rezerwacji. Podobnie jak fakt, że wszystkie filmy można zobaczyć w jednym kinie. Do Wrocławia przyjeżdża też wielu twórców, co stanowi dodatkowy smaczek.
Siłą festiwalu są widzowie, niemal zawsze szczelnie wypełniający sale.
– Publiczność entuzjastycznie podchodzi do prezentowanego tu repertuaru. Mam wrażenie, że nie są to przypadkowi ludzie, że wielu z nich ma sporą wiedzę. Pod tym względem MFF T-Mobile Nowe Horyzonty przypomina mi nieco festiwal w Toronto.
Jak z perspektywy osoby jeżdżącej na największe światowe festiwale prezentuje się MFF T-Mobile Nowe Horyzonty?
– Co prawda nie jest to tak duża impreza jak w Cannes czy Toronto, ale myślę, że w pewnym sensie można je ze sobą zestawić. Wspomniałam o publiczności, a z nią wiąże się wyczuwalna szczera radość z oglądania filmów. Mam poczucie, że tutaj naprawdę potrafi się docenić dobre kino.
Co wyróżnia nasz festiwal?
– Mocny akcent, jaki stawia się na odkrywanie przed publicznością nowych twórców i wartości artystycznych w kinie. Ciekawe jest też to, że nie zamyka się on w stricte filmowych ramach. Obecne są tu też inne dziedziny – malarstwo, fotografia, sztuki wizualne. To bez wątpienia festiwal bardzo mocno zwrócony w stronę sztuki.
Zdaniem Nuriego Bilge Ceylana festiwale to ostatni bastion kina artystycznego.
– Bo zapewniają mającym coś do powiedzenia twórcom przestrzeń, w którym może rozkwitać ich talent.
Wizytówką festiwalu jest konkurs główny, który prezentuje kino będące sporym odbiorczym wyzwaniem.
– Formuła konkursowa dobrze sprawdza się na festiwalach i podwyższa ich wiarygodność. Rozwija dialog, wzbudza dyskusje, a nawet kłótnie. Ale wszystko to stymuluje do rozwoju. To też ważne dla samego filmu i jego twórców. Jeżeli wygra on festiwal, może później nieco łatwiej zaistnieje w dystrybucji?
MFF T-Mobile Nowe Horyzonty odkrył dla polskiej publiczności wielu reżyserów.
– To dla mnie kwintesencja słów „nowe horyzonty”. Poszukiwanie nowych twórców, kreowanie filmowych mód. O to chodzi na filmowych festiwalach. Widziałam we Wrocławiu „Hardkor Disko”, który zrobił na mnie duże wrażenie. Z tą wiedzą wrócę teraz do Stanów i z uwagą będę się przyglądała karierze Krzysztofa Skoniecznego. To ważne, że festiwal znajduje kolejne nazwiska i śledzi, jak rozwijają się przez kolejne lata.
Rozmawiał Kuba Armata
02 sierpnia 14
– Trudno mi porównać MFF T-Mobile Nowe Horyzonty z jakimś innym festiwalem. Może dlatego, że właśnie ten jest moim ulubionym – mówi producent filmowy Guillaume de Seille.
więcej
Kiedy przed czternastoma laty w Sanoku startowała pierwsza edycja festiwalu Romana Gutka, mało kto przypuszczał, że wydarzenie stworzone z myślą o grupie entuzjastów X Muzy zyska z czasem tak mocną pozycję. I to nie tylko na mapie polskich imprez filmowych, ale co istotne, w perspektywie znacznie szerszej. Rosnącą popularność festiwalu na arenie międzynarodowej zagraniczni goście tłumaczą w dużej mierze szczerym i pełnym pasji podejściem do kina. Na to w pierwszej kolejności wskazuje Guillaume de Seille: – MFF T-Mobile Nowe Horyzonty nie pretenduje do miana wielkiego festiwalu z czerwonym dywanem. Zamiast tego chce raczej skupić się na odkrywaniu młodej generacji twórców. Przy okazji stwarza szansę dla polskich reżyserów, by zaistnieli na mapie światowej kinematografii.
Ten zamysł od samego początku bliski był Romanowi Gutkowi, który przez kolejne lata przedstawił rodzimej publiczności takich twórców jak Tsai Ming-liang, Bruno Dumont, Aleksander Sokurow czy Béla Tarr. – Podziwiam konsekwencję, z jaką organizatorzy trzymają się obranego kursu. To dobrze, że pierwotny zamysł wciąż się sprawdza i nadal rozwija – podkreśla Ariel Schweitzer, dziennikarz legendarnego „Cahiers du Cinéma”, a jednocześnie kurator sekcji Druga Nowa Fala.
Wskazuje też na jeszcze jeden element, który staje się znakiem rozpoznawczym wrocławskiej imprezy. – Dużo podróżuję po różnych festiwalach, ale rzadko kiedy spotykam się z taką publicznością. Ciekawą, żądną nowych odkryć i wyzwań, a jednocześnie tak dobrze znającą kino. Ludzie po filmach zostają, by dyskutować i wspólnie przeżywać to, co przed chwilą zobaczyli. To bardzo rzadkie w dzisiejszych czasach – mówi. Wtóruje mu Neil Young z „The Hollywood Reporter”, przekonując, że duże wrażenie robi na nim nie tylko fakt, że niemal na każdym seansie kinowe sale wypełnione są po brzegi, ale i entuzjazm, z jakim widzowie podchodzą do kolejnych filmów, nawet jeżeli nie są one łatwe w odbiorze. Zaufanie publiczności to w dużej mierze owoc starannej selekcji, na którą wskazują przepytywani goście, wyrażając przy tym jednak drobną wątpliwość. – Wasz festiwal rozwija się z roku na rok. Pokazywanych jest coraz więcej filmów, przyjeżdżają kolejni goście. Ważne jest, żeby żaden z prezentowanych tytułów nie przepadł gdzieś w tym natłoku – przekonuje Carole Horst z magazynu „Variety”.
Niektórzy porównują MFF T-Mobile Nowe Horyzonty z festiwalem w Rotterdamie czy San Sebastián, inni przekonują, że takie zestawienia nie mają sensu. Pewne jest to, że o stworzonej przez Romana Gutka imprezie jest coraz głośniej.
– Nie zdziwię się, jeśli w przyszłym roku zainteresowanie waszym festiwalem sięgnie Stanów Zjednoczonych. Dziennikarze będą mogli wtedy pisać, że Europejczycy mają Cannes, Wenecję, Berlin i właśnie Wrocław – kończy Young.
Kuba Armata
Neil Young
Dziennikarz, „Hollywood Reporter”
Wybór Wrocławia na Europejską Stolicę Kultury 2016 był trafny. Co roku odbywa się tu festiwal filmowy, który zyskuje coraz większe znaczenie na arenie międzynarodowej. Odwiedzam go regularnie i widzę, jak się rozwija. Jego siłą są pokazy klasyki połączone z najnowszymi propozycjami. Nie można o nim zapominać, planując festiwalowe tournée. Dla mnie Międzynarodowy Festiwal Filmowy T-Mobile Nowe Horyzonty może równać się z festiwalami w Rotterdamie i San Sebastián.
MR
Olaf Möller
Juror Konkursu Polskich Filmów Krótkometrażowych, selekcjoner Międzynarodowego Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Oberhausen MFF T-Mobile Nowe Horyzonty poszerza wiedzę na temat kinematografii. Zagraniczni goście mogą doświadczyć tu niesamowitych przeżyć i poznać nieodkryte dotąd perełki, jak na przykład polskie kasety VHS. Selekcja filmów prowadzona jest w staranny sposób i wyróżnia festiwal na tle innych. Chciałbym jednak zasugerować, by Konkurs Polskich Filmów Krótkometrażowych był mniejszy, na przykład jeden zestaw z najlepszymi propozycjami.
MR
Ariel Schweitzer
Kurator sekcji Druga Nowa Fala, krytyk filmowy, „Cahiers du Cinéma”
Duch kina zanika, a świat potrzebuje wydarzeń, podczas których można rozmawiać o filmach z całego świata. Na mapie Europy Międzynarodowy Festiwal Filmowy T-Mobile Nowe Horyzonty to miejsce, w którym ponownie odkrywa się pasję do X Muzy. To niezwykle istotne, że Europa może pochwalić się takim festiwalem. Dlatego znaczenie Nowych Horyzontów i ich wpływ na kinematografię z roku na rok są coraz większe.
MR
Guillaume de Seille
Producent filmowy, m.in. „Lekcji harmonii”
Międzynarodowy Festiwal Filmowy T-Mobile Nowe Horyzonty pokazuje kino nowe, oryginalne, często eksperymentalne. Taki cel ma około sześciu festiwali na świecie, a w Europie, oprócz Wrocławia, Rotterdam i Saloniki. Nowe Horyzonty zyskują przewagę swoją energią, którą widać w całym mieście. To także jedyne miejsce, w którym można spotkać tak wielu utalentowanych ludzi i nawiązać z nimi kontakty.
MR
02 sierpnia 14
Losy filmu „Baal” są idealną podstawą trzymającego w napięciu, pełnego zwrotów akcji scenariusza.
więcej
W 1969 roku Volker Schlöndorff ekranizuje sztukę Bertolta Brechta. Budżet wynosi 160 tys. marek – to połowa sumy przeznaczanej zwykle na produkcję telewizyjną w RFN. W kwietniu 1970 roku film zostaje wyemitowany przez telewizję publiczną ARD. Jeszcze tego samego wieczoru Helene Weigel, wdowa po Brechcie, do której należą prawa do jego tekstów, zakazuje rozpowszechniania ekranizacji Schlöndorffa. Helene jest oburzona grą aktorską 24-letniego wówczas Rainera Wernera Fassbindera w tytułowej roli. Podobne odczucia mają widzowie, w listach do stacji telewizyjnej piszą: „Fassbindera powinno się utopić w kadzi wrzącego oleju”. Helene umiera rok później, a prawa do utworów Brechta dziedziczy córka Barbara Schall-Brecht. 20 lat później Volker Schlöndorff negocjuje, córka odmawia. Dwie dekady potem Juliane Lorenz, szefowa fundacji im. Fassbindera, podejmuje kolejne starania. Tym razem Barbara ustępuje. Film może być odrestaurowany i pokazany publiczności. Volker Schlöndorff reaguje na wiadomość spontanicznie: „Hallelujah, Juliane!”.
„Baal” swoją premierę miał na tegorocznym Berlinale. Po raz drugi zostanie zaprezentowany u nas.
Łukasz Jakubowski
„Baal”
2 sierpnia, godz. 12.45, Kino NH 3
02 sierpnia 14
Na tegorocznym Cannes „Cuda” były jedyną włoską produkcją w konkursie głównym. Film Alice Rohrwacher został ciepło przyjęty przez krytyków i dość zaskakująco otrzymał Nagrodę Jury, drugi w kolejności laur francuskiego festiwalu. Interesujący, lekki i dowcipny tytuł jest idealną propozycją na finał 14. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty.
więcej
Nakręcony w realistycznym stylu film rozgrywa się w wiejskim krajobrazie skąpanych w słońcu północnych Włoch.
Sześcioosobowa rodzina prowadzi familijny interes: pasiekę, która jest oczkiem w głowie surowego ojca. Małżeństwo ma cztery córki i najstarsza z nich, wkraczająca w nastoletniość Gelsomina (Maria Alexandra Lungu), naturalną koleją rzeczy będzie spadkobierczynią miodowej firmy. Dziewczynka traktuje swoją rolę bardzo poważnie, wykazuje duży talent i chęć do nauki pszczelarstwa. Dwa wydarzenia zmienią jej nastawienie. Najpierw na farmę trafi nastoletni recydywista, a potem Gelsomina przypadkowo spotka piękną Milly Catenę (Monica Bellucci), która pracuje na planie reklamy promującej program telewizyjny. Spokojny, wiejski świat okaże się zbyt mały dla dorastającej bohaterki.
Rohrwacher buduje charakter postaci nie poprzez słowa, ale przez zachowania i wspólnie spędzany czas. Rodzina pracuje w milczeniu, powtarzając opanowane do perfekcji rytuały, znając doskonale swoje role, choć z zewnątrz wygląda to na chaos i rozgardiasz.
Córki posłusznie pracują całymi dniami przy pszczołach, znosząc wybuchy ojca, kiedy uronią choć kroplę miodu. Naturalistyczne zdjęcia kontrastują z przerysowaną i surrealistyczną sekwencją telewizyjnego konkursu na najlepszych farmerów, w którym startuje rodzina Gelsominy.
Bellucci w blond włosach i wyszukanych sukniach przypomina mityczną boginię, a nie realną osobę.
Kilka podobnych scen sugeruje, że w przyziemny świat wkracza odrobina magii. Tytułowe cuda to nie tylko doskonale zorganizowane prawa przyrody. To też proces dorastania, dokonywanie wyborów i kosztowanie różnych smaków życia.
Radek Folta
„Cuda”
Dziś, godz. 18.00, Kino NH 1
Jutro, godz. 15.45, Kino NH 1
Jutro, godz. 18.45, Kino NH 1
02 sierpnia 14
W 2016 roku Europejskimi Stolicami Kultury będą wspólnie Wrocław oraz baskijskie San Sebastian. Oba miasta mają zamiar współpracować przy wielkich, europejskich projektach kulturalnych.
więcej
W obu przygotowania do ESK 2016 ruszyły pełną parą.
Nad projektami czuwają doświadczeni kuratorzy, którzy odpowiadają za przygotowanie wydarzeń z różnych dziedzin sztuki: od teatru i opery, przez sztuki wizualne, design, architekturę, po literaturę, performance i film. Za program wydarzeń związanych z filmem odpowiedzialny został Roman Gutek, który wraz ze swoim stowarzyszeniem przekształcił komercyjny Helios w największe w Europie kino arthouse’owe. Głównym pomysłem na ESK Wrocław 2016 było zaproszenie do uczestnictwa w kulturze tych obywateli, którzy nie stykają się z nią na co dzień. Ruszył także program mikrograntów, który aktywizuje ludzi z pomysłami i stwarza im szansę na realizację własnych pomysłów. Wrocław chce jednak wyjść poza kameralne wydarzenia. W 2016 roku będzie Europejską Stolicą Literatury i właśnie tutaj zostanie wręczona Europejska Nagroda Filmowa. Oficjalna gala co drugi rok odbywa się w Berlinie na zmianę z ważnym europejskim miastem, wybieranym przez Europejską Akademię Filmową, której przewodniczy Wim Wenders.
eN
02 sierpnia 14
– Posiadam już stuprocentową pewność, że mordercą jest…
więcej
Na ekranie zagościło trzynaste ujęcie „Łyżeczki w czternastu ujęciach”.
Tym razem w tytułowym sztućcu odbijał się cały świat. Łyżeczka dryfowała po okołoziemskiej orbicie niczym Sandra Bullock w „Grawitacji” – dzielnie przebijała się przez roje komet, w wolnych chwilach obserwując z góry naszą Matkę Ziemię.
– Posiadam już stuprocentową pewność, że mordercą jest osoba z pierwszych rzędów. Teraz na ową personę spojrzę – detektyw robi zeza. – Żartowałem. Nie spojrzę. Zanim ujawnię tożsamość zabójcy, dokonam rekapitulacji. Odtworzę przebieg pierwszych trzech łyżeczek seansu aż do sławetnego „Truuup!” blondynki, która może jest morderczynią, a może nie. A zatem, seans za chwilę się rozpocznie, na salę wchodzi dwadzieścia osiem osób, jedna z nich ma przy sobie czternaście noży. Miejsce w pierwszym rzędzie zajmuje biedny młodzieniec, wówczas jeszcze żywy. Morderca siada nieopodal. Rozpoczyna się film. W pierwszym ujęciu widzimy łyżeczkę w szklance. Sztuciec sobie w niej pięknie stoi. Światło wspaniale pracuje. Kadr wybrany doskonale. W tle coś szmera, chyba wierzba. Ewentualnie paprotka. Czekamy na zmianę ujęcia, jednak ono nie przychodzi. Zaczynamy rozmyślać, co ten obraz może oznaczać. Tymczasem osoba, którą mam na myśli, sprawdza, czy zabrała wszystkie noże. Ma nerwicę natręctw. Prawda, że ją masz? – detektyw robi zeza. – Wiedziałem. Ujęcie w końcu się zmienia, łyżeczka tym razem leży na parapecie podczas ciemnej, bezksiężycowej nocy. To jest ten moment. Morderca wyciąga noże…
– Pan nie jest detektywem Erwinem – jęknęła blondynka.
– A kim jestem?
– Pan jest Bruno Dumontem!
– No, nareszcie! – Detektyw zdejmuje silikonową maskę. Blondynka miała rację, to Bruno Dumont!
Cdn.
Łukasz Jakubowski
|
|
Moje NH
Strona archiwalna 14. edycji (2014 rok)
|