English
Po festiwalu
Gazeta Festiwalowa "Na horyzoncie", nr 2
25 lipca 2014
Mięso w kiosku Ruchu?

– Uważam, że „jak to jest zrealizowane” jest równie ważne, co „o czym to opowiada”, bo w praktyce forma definiuje odbiór filmu, decyduje o jego sukcesie lub porażce – mówi Michał Oleszczyk, dyrektor artystyczny Festiwalu Filmowego w Gdyni, krytyk i filmoznawca, od lat zaprzyjaźniony z Nowymi Horyzontami

Joanna Malicka: Pamiętasz swoje pierwsze Nowe Horyzonty?

Michał Oleszczyk: Oczywiście, bardzo dobrze! To był drugi festiwal, czyli pierwsza edycja w Cieszynie; mieszkałem w akademiku i strasznie wszystko przeżywałem. Byłem już wtedy kinomanem, ale po raz pierwszy pojechałem na tak duży festiwal. Przede wszystkim oglądałem filmy – codziennie po pięć, nie ma zmiłuj, żadnego życia towarzyskiego czy porządnego snu. Tylko kino. Każdy film zapisywałem w notesie, każdy seans starałem się wykorzystać, bo wydawało mi się, że to jest największy festiwal świata, że setki tytułów, że w każdej chwili może mnie coś ominąć. Czułem się jak mnich przeżywający religijną ekstazę. Pamiętam, jak bardzo byliśmy wtedy spragnieni kina.

Wierzysz w określenia „nowohoryzontowe kino” i „nowohoryzontowy widz”?

– Tak, choć sądzę, że festiwal bardzo się zmienił i już sam przestał się tak definiować. Przy pierwszych edycjach organizatorzy zaproponowali widzom zetknięcie z czymś zupełnie nieznanym. Kino kontemplacyjne, „slow-cinema” – to były określenia jasno pokazujące formułę festiwalu, bardzo dla nas świeże, nowe, niezbadane. Ale dziś program Nowych Horyzontów jest zbyt bogaty, żeby zamykać się w jednej formule. I dobrze.

Może zmienili się też widzowie?

– Jasne! Pomyśl, kiedy pierwszy raz oglądałem filmy na festiwalu, obecna widownia Nowych Horyzontów była w przedszkolu albo w podstawówce! Dzisiejszy nowohoryzontowy widz ma ogromną wiedzę filmową, ale to jest już pokolenie wychowane na obrazku, dla którego słowo – czy, szerzej to ujmijmy, literatura – nie jest już głównym punktem odniesienia. Nie wartościuję: nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej. Sądzę, że rewolucja medialna i cyfrowa – dostępność filmów na DVD, VoD, w Internecie – tak przeorała nasz krajobraz, że nie ma powrotu do tamtego świata. Dziś możesz pomyśleć sobie jakikolwiek tytuł i on natychmiast jest dostępny. Przyjazd na festiwal to wciąż święto, ale chyba inne niż kiedyś.

Jesteś laureatem Nagrody im. Krzysztofa Mętraka, przyznawanej rokrocznie na Nowych Horyzontach. Tak jak wszyscy laureaci wybrałeś wtedy film – w Twoim przypadku był to „Koniec długiego dnia” Terence’a Daviesa – i analizowałeś go publicznie.

– Moja praca została wtedy naprawdę doceniona po raz pierwszy. Wybrałem film marzeń, bo nie mogłem go nigdzie indziej zobaczyć. Kilka lat później wróciłem na Nowe Horyzonty jako autor retrospektywy Daviesa. W świecie tego reżysera spędziłem zresztą kilka lat, bo była to praca magisterska, książka, którą później napisałem, wspomniana retrospektywa. Był to dla mnie przełom pod wieloma względami – zacząłem studia doktoranckie i wyjechałem na dwa stypendia do Stanów, gdzie poznałem kompletnie inny świat: dosłownie i w przenośni.

A kiedy zainteresowałeś się polskim kinem?

– Właśnie wtedy, w Stanach. Zostałem poproszony o przygotowanie kilku zajęć dotyczących kina polskiego. Zorientowałem się, że sam mam pewne zaległości do nadrobienia, a poza tym zupełnie inaczej opowiada się o naszym kinie ludziom nieznającym polskiej kultury. W tym samym czasie zacząłem uczyć historii polskiego kina Amerykanów mieszkających w Krakowie. Wyjeżdżając do USA, musiałem na nowo zdefiniować siebie jako Polaka, jak gdyby wymyślić siebie na nowo, bo otaczający mnie ludzie – często ciekawi mojego świata – nie wiedzieli, co działo się w Polsce w latach 70., 80., 90., a ja nie do końca potrafiłem im o tym opowiedzieć. Zostałem zmuszony przez sytuację do znalezienia źródeł swojej tożsamości narodowej i było to niezwykle ciekawe doświadczenie. Jednocześnie pojawił się prawdziwy wysyp świetnych polskich filmów, takich jak „Rewers” czy „Wojna polsko-ruska”. Co ciekawe, właśnie na Nowych Horyzontach obejrzałem wtedy retrospektywę Andrzeja Żuławskiego, przeczytałem wydany z nim wówczas wywiad rzekę i zrozumiałem, na czym polega świadomość człowieka ukształtowanego przez życie w Polsce i poza Polską jednocześnie. Zacząłem sobie zadawać pytania, których istnienia wcześniej nie podejrzewałem. Regularnie pisałem już o polskim kinie i zacząłem bardzo uważnie słuchać moich amerykańskich studentów. Co ciekawe, w ankietach pytali niezmiennie o polskie komedie, dziwili się, że polskie filmy tak rzadko są wesołe. Pokazywanie na zajęciach króciutkiego fragmentu „Misia” wymagało ode mnie długiego wstępu. Bo jak wytłumaczyć Amerykaninowi, dlaczego mięso sprzedaje się w kiosku Ruchu i dlaczego to jest śmieszne?

W tym roku na festiwalu pokazujesz dwa filmy, które opatrzysz komentarzem. Fajny pomysł na robienie „bitwy” między „Za ścianą” Krzysztofa Zanussiego a „Ponurymi chwilami” Mike’a Leigh.

– W ogóle nie widzę tego jako bitwy! Oba bardzo cenię, uważam za wybitne. Są zrobione w tym samym roku i wchodzą w bardzo ciekawy dialog. Podobna tematyka i bohaterowie; oba oparte są w dużej mierze na improwizacji, ale z drugiej strony widać w nich dwa różne wszechświaty – Polski i Wielkiej Brytanii tamtego czasu. Już dawno chciałem zestawić te filmy i poddać analizie. Jestem ciekaw samych warsztatów, ale też publiczności. Będziemy rozmawiali o formie, a nie tylko o jego tematach. Uważam, że „jak to jest zrealizowane” jest równie ważne, co „o czym to opowiada”, bo w praktyce forma definiuje przecież odbiór filmu, decyduje o jego sukcesie lub porażce. Brakuje mi takiej rozmowy. Także w polskiej krytyce.

Rozmawiała Joanna Malicka

Moje NH
Strona archiwalna 14. edycji (2014 rok)
Przejdź do strony aktualnej edycji festiwalu:
www.nowehoryzonty.pl
Nawigator
Lipiec / sierpień 2014
PWŚCPSN
212223 24 25 26 27
28 29 30 31 1 2 3
Skocz do cyklu
Szukaj
filmu / reżysera
 
Kalendarium Indeks filmów Mój plan Klub Festiwalowy Arsenał
© Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
festiwal@nowehoryzonty.pl
realizacja: Pracownia Pakamera
Regulamin serwisu ›