lista | następny |
Gazeta Festiwalowa "Na horyzoncie", nr 7
30 lipca 2014
Bez zbędnych słów
– Któryś z polskich krytyków napisał, że szukamy skandalu. Nie jesteśmy pewni, czy oglądał film – o „Hubie”, startującej w Międzynarodowym Konkursie Nowe Horyzonty, opowiadają Wilhelm i Anka Sasnal. Rozmowa z Anką i Wilhelmem Sasnalami autorami filmu „Huby”. Kuba Armata: Oglądając „Hubę”, miałem wrażenie, że najważniejsza dla Państwa jest forma. Wilhelm Sasnal: W kinie dominuje dyktat historii, przez co jego język jest bardzo ubogi. Forma jest dla nas równie ważna jak to, co zostaje opowiedziane. Interesują nas filmy, które są eksperymentem. Może to się bierze z tego, że nie jesteśmy filmowcami z wykształcenia. Nasze zainteresowania biorą się z innych dziedzin. Anka Sasnal: Jest to na tyle pociągające, że już wymyślając całą historię, na etapie scenariusza, myślimy nad stroną formalną. To dobry punkt wyjścia. Tak było w przypadku „Huby”. Od początku wiedzieliśmy, że chcemy tę historię opowiedzieć obrazami. Ułatwia mi to pisanie scenariusza, bo pierwszy tekst, do którego nawiązujemy, jest rodzajem poematu. To nie jest stricte filmowy scenariusz. A.S.: – Nasz tekst bazowy rzeczywiście nie przypomina typowego scenariusza. Funkcjonuje trochę na zasadzie pierwszego zdania, które jest bardzo istotne. W przypadku „Huby” wiedzieliśmy, że nie będziemy podążać za historią w sposób linearny, a raczej starali się wchodzić w głąb obrazów. Historię opowiadamy fragmentami i tak staraliśmy się to pokazać. Film to dla nas pewnego rodzaju narzędzie, pozwalające wykorzystać doświadczenia z innych pól. Dla mnie interesujące są słowa, choć w filmach tych jest mało dialogów. Szukamy słów kluczy, według których toczy się historia. Funkcjonujecie na polu malarstwa i literatury – film to naturalne spotkanie? W.S.: – Zdecydowanie. Paradoksalnie często się zdarzało, że Anka, która jest doświadczona na polu literatury, skłania się do zawężenia narracji. Ja z kolei czasami staram się ją budować, bo czuję niedosyt. A.S.: – Wili ma większą potrzebę opowiedzenia historii. Ja lubię ją obcinać i minimalizować. W.S.: – Bo jednak jesteś bliższa poezji niż prozy. To też jest istotne. A.S.: – Gdybym chciała znaleźć jakąś dziedzinę, której te filmy miałyby być bliskie, to byłaby poezja. Nie tyle język poetycki, bo wiadomo, co za tym idzie, ale sposób opowiadania. Dużo w „Hubie” jest improwizacji? A.S.: – Tak. Wynikała ona nie tylko z założeń scenariuszowych, ale i z faktu, że pracowaliśmy z Jerzym, który nie był aktorem. Jego choroba sprawiła, że musieliśmy się dostosować. Czasami zaczynaliśmy zgodnie ze scenariuszem, ale scena rozwijała się w zupełnie innym kierunku. Przypominało to trochę dokumentalny zapis jego obecności. W.S.: – Poza ogólnymi założeniami nie mamy dokładnie sprecyzowanych scen. Nie zakładamy, że coś będzie wyglądało tak, a nie inaczej. Zostawiamy aktorom dużą swobodę, jedynie rozmawiamy o odczuciach, atmosferze. Często jest tak, że rzeczy, których pierwotnie miało nie być, a dzieją się między aktorami, wchodzą do filmu. W filmie jest wiele intymnych zdjęć matki z dzieckiem. Jak wyglądała ta relacja? A.S.: – Kiedy rozpoczynaliśmy prace nad scenariuszem, Aśka Drozda była w ciąży. Planowaliśmy, że będzie grała z własnym dzieckiem. Wiele by nam to ułatwiło. Ponieważ prace nad scenariuszem przedłużały się, jej dziecko urosło, miało 8 miesięcy i kiedy trafiło na plan, okazało się zbyt kontaktowe. W.S.: – W zasadzie, mimo tego, byliśmy zdecydowani na synka Aśki. Odgrzebałem wtedy własne materiały wideo, kiedy filmowałem miesięczną córkę. Była taką larwą, robakiem, dzieckiem, o jakie nam chodziło. W ogóle pomysł na film stąd się wziął. Nasza córka była taką hubą, wysysała z nas całe soki. Powiedzieliśmy wtedy Aśce, że musimy znaleźć inne dziecko. Ważną rolę w Państwa filmie odgrywa przestrzeń, czyli bliskie Panu rejony. W.S.: – To tarnowskie Mościce. Akcja filmu rozgrywa się w moim rodzinnym mieszkaniu, w którym wychowała się moja mama, ja i nasz syn. Znam to od podszewki, dlatego było to trochę łatwiejsze. Podobnie jak pan Jerzy, mój dziadek przez długi czas pracował w zakładach. On jest w ogóle trochę takim jego alter ego. Film budzi dużo skojarzeń. To z jednej strony opowieść o samotności, o zależności, ale można też postrzegać go jako figurę Świętej Rodziny. A.S.: – Za Świętą Rodzinę już raz nam się dostało. Któryś z polskich krytyków napisał, że odwołując się do tej figury, szukamy skandalu. Tylko nie jestem pewna, czy oglądał film. Nasi bohaterowie to Święta Rodzina a rebours. Dla mnie w tej opowieści o samotności, uzależnieniu najważniejsza była figura matki z dzieckiem i emocjonalna przemoc w tej relacji. Po pierwszych spotkaniach z publicznością w Berlinie już wiemy, że ta historia odczytywana jest na kilku poziomach, czyli tak, jak chcieliśmy, żeby było. To nie jest hermetyczny film. W.S.: – Ale zdaję sobie sprawę, że trudny i wymagający. To obraz, który zionie pustką. Kino mainstreamowe jest atrakcyjne, a ten film na poziomie fabularnym może nie być atrakcyjny. Kręcimy filmy, które sami chcielibyśmy oglądać. Odczuwamy brak takiego kina. Zdajemy sobie sprawę z faktu, że możemy je robić, bo nie mamy nad sobą producenta, który oczekiwałby, że wydane pieniądze się zwrócą. To duży przywilej. Rozmawiał Kuba Armata |
Moje NH
Strona archiwalna 14. edycji (2014 rok)
Przejdź do strony aktualnej edycji festiwalu:
www.nowehoryzonty.pl Nawigator
Lipiec / sierpień 2014
Szukaj
filmu / reżysera
|