lista | następny |
Gazeta Festiwalowa "Na horyzoncie", nr 10
02 sierpnia 2014
59 scen z przemocy
– Kiedy zaczynałem pracę nad „Żoną policjanta”, wiedziałem, że to będzie film o przemocy domowej i zależnościach miłości. I że będą tam piosenki, lis i rozdziały – mówi Philip Gröning, którego najnowszy film pokazywany jest w sekcji Panorama. Rozmowa z Philipem Gröningiem reżyserem „Żony policjanta”. Magdalena Felis: Po nakręceniu „Wielkiej ciszy”, kontemplacyjnego dokumentu o życiu zakonu kartuzów, mówiłeś, że przede wszystkim chciałeś zrobić film o czasie, dopiero później przyszedł pomysł klasztoru. Philip Gröning: Właśnie montuję mój najnowszy film, który opowiada przede wszystkim o filozofii upływu czasu. Bohaterami są bliźnięta, z których każde ma inne poczucie czasu, inne tempo przemijania. Opowiadanie czasem, manipulowanie nim to najpotężniejsze narzędzie kina. Montaż to nic innego jak projektowanie czasu widza. Kino składa się z dźwięku, obrazu i czasu, ale to czas oddziałuje najsilniej. W „Żonie policjanta” upływ czasu nie jest tak eksponowany, ale w pewnym momencie zdajemy sobie z niego sprawę – jest chociażby znaczony kolejnymi siniakami na skórze głównej bohaterki, zadawanymi przez jej męża, tytułowego policjanta. Ale najbardziej odczuwalny jest w scenach, w których właściwie nic się nie dzieje. – „Żona policjanta” to film układanka. Patrzę jak na puzzle unoszące się na wodzie. Każdy, kto ogląda ten film, widzi inną historię. Podzieliłem film na rozdziały, robiąc zawsze oddech między jednym a drugim. Każdy z nich ma własny czas, jest niezależny. Wspólnie mogą więc tworzyć bez końca nowe konstelacje. Mam wrażenie, że sceny, w których nic się nie dzieje, są dla kina szczególnie cenne. Dają widzowi wielką wolność. W jaki sposób? – Uważam, że możliwość czystej percepcji to pewien rodzaj szczęścia. Dlatego sceny, które pozwalają na taką swobodną percepcję, dają to poczucie. Mamy tu dwie główne historie – jedna opowiada o przemocy męża wobec żony, druga o ewoluowaniu miłości między matką a córką. Obie potrzebują czasu, żeby wybrzmieć. Nie myślałeś o tym, żeby nadać tytuły 59 rozdziałom, na które podzielony jest film? – Kiedy wymyślasz rzeczy, nie zastanawiasz się dlaczego. Ale mam wrażenie, że to działa. Ten matematyczny zabieg nałożony na historię o uczuciach przypomina widzom, że znajdują się ciągle między tym, co racjonalne, a tym, co emocjonalne. Po najmocniejszych scenach, które uruchamiają silne emocje, wracamy do chłodnych numerów. To jakby odliczanie kolejnych scen z życia, układanie ich w przeszłość. Bez oceniania i moralizowania. Żeby trudniej było podejmować spontaniczne sądy: to jest ofiara, to jest kat. Twój film genialnie pokazuje, jak trudno jest określić moment, w którym rodzi się przemoc. – Relacja oparta na przemocy wciąż jest relacją. Nie istnieje moment, kiedy przemoc się zaczyna. Kiedy można powiedzieć: „On właśnie podjął złą decyzję”. Bo on nie podjął żadnej decyzji. To się po prostu dzieje między nimi. Rozmawiałem z bardzo wieloma osobami dotkniętymi przemocą domową i nikt nie umiał wskazać, kiedy ona się zaczęła. Nie da się zauważyć tego momentu. Lubisz wszystkich swoich bohaterów? Nawet policjanta? – Współczuję mu. Jest bardzo słaby. Zupełnie pozbawiony pewności siebie. Obserwuję, jak stara się nadać swojemu życiu jakiś kształt, kontrolę. I nie wie, jak to zrobić. Właściwie to jego żona próbuje go tego uczyć. To jedna z rzeczy, których dowiedziałem się podczas researchu. Część kobiet doświadczonych przemocą wciąż wierzyła, że jako jedyne mogą skłonić swoich partnerów do zmiany. Ocalić ich. To sposób na zbudowanie zależności, która przecież staje się związkiem. Każdy z twoich bohaterów, dziecko, ojciec i matka, a potem wszyscy razem, śpiewa prosto do kamery dziecięce piosenki. Wyglądają wtedy jak z rodzinnego albumu. Co wnoszą te sceny? Poza zdemaskowaniem iluzji? – Kiedy zaczynałem pracę nad „Żoną policjanta”, wiedziałem, że to będzie film o przemocy i zależnościach miłości, ale też że będą tam piosenki, lis i rozdziały. To było od początku jasne. Momenty, kiedy uczymy własne dzieci piosenek, to ważne etapy w kształtowaniu się miłości. Ale nie tylko dlatego – gdybym poprosił kogokolwiek z tych ludzi, którzy siedzą wokół nas, żeby zaśpiewał piosenkę, od razu można byłoby zobaczyć w nim dziecko, jakim kiedyś był. W trakcie śpiewania człowiek obnaża coś w sobie, można w niego głębiej zajrzeć. Coś bardzo niewinnego. Może najsmutniejsza w swojej ambiwalencji jest scena dialogu, kiedy ojciec tłumaczy córce, skąd wzięły się siniaki na ciele mamy. Wymyśla historię o chorobie, na którą cierpi tylko mama – on i córka nie. Formuje w ten sposób jakieś niepokojące „drużyny”. – Ale z drugiej strony usiłuje nieudolnie chronić dziecko. To okrutna scena, bo wiemy, że ojciec kłamie, że bita przez niego żona musi tego słuchać w milczeniu, a z drugiej strony rozumiemy, że dziecko nie powinno jeszcze poznać tej prawdy. To częsty absurd, który dotyka rodziny z problemem przemocy – zmowa milczenia przed dziećmi, która jest przecież zrozumiała. Matka z mojego filmu troszczy się o relację ojca i córki. Bo wie, że mały człowiek powinien mieć w swoim życiu dwie osoby, na których mógłby polegać. Na wypadek, jeśli z jedną wejdzie w konflikt. Więc „Żona policjanta” to film w takim samym stopniu o miłości, jak i o przemocy? – I o tym, że to się zdarza bardzo często. Łatwiej poradzić sobie z traumą przemocy, kiedy uświadomimy sobie, że spotyka to mniej więcej co trzecią kobietę. Pomyśl, ile bitych kobiet siedzi teraz wokół nas. Rozmawiała Magdalena Felis |
Moje NH
Strona archiwalna 14. edycji (2014 rok)
Przejdź do strony aktualnej edycji festiwalu:
www.nowehoryzonty.pl Nawigator
Lipiec / sierpień 2014
Szukaj
filmu / reżysera
|